Maroko zauroczyło mnie i zaostrzyło apetyt na więcej. Więcej podróży, więcej nowego i ... więcej ludzi (ale o tym na końcu).
Nie zjechałam Maroka wzdłuż i wszerz, poznałam zaledwie część gór Antyatlasu i autostradę z Rabaru do Agadiru. Nie mieszkałam u Berberów, nie rozmawiałam z kobietami, lecz ich umiłowanie życia, pokoju (mimo walecznej przeszłości) i radości sprawiły, że bardzo chciałabym tam wrócić. Mój pobyt w Maroku nie miał celu turystycznego, ale gdy tylko nadarzała się okazaja, zrywałam się ze smyczy, by pooglądać, porozmawiać lub chociaż posmakować.
Moje pierwsze zauroczenie, to właśnie ludzie południa Maroka - Berberzy. Udzielił mi się ich spokój i przekonanie o celowości wszystkiego co nas spotyka. Czułam się przy nich dobrze i bezpiecznie. Chłopiec hotelowy, kelner, kierowca, wszyscy uśmiechali się z dumą słysząc moje zachwyty nad ich ojczyzną. Gdy wydarzyło się najbardziej nieprawdopodobne spotkanie, oczywiście nie miałam przy sobie aparatu, ale... może to i lepiej?
Pewnego wolnego popołudnia rozsiadłam się z książką na TYCH schodach.
Dołączyła do mnie żona właściciela hoteliku/kazby. Po chwili wspięła się do nas Kobieta - starowinka, zakutana w tradycyjne czarne i haftowane spódnice, w czerwonych, schodzonych babuszkach, z żywotnym błyskiem w zielonych (!) oczach. Kobiety pogawędziły, pouśmiechały się i już miały sie rozstać, gdy po twarzy starszej zaczęła chodzić pszczoła. Babcinka odruchowo chwyciła insekta gołą ręką, a gdy zauważyła, że to pszczoła, zaczęła się nad nią roztkliwiać śpiewnym, młodym glosikiem. Okazało się, że sama ma ule i, jak twierdziła, rozpoznała swoją pszczołę. - Coś Ty głupia zrobiła? - gospodyni tłumaczyła mi monolog tamtej w języku tamazight - zmęczyłaś się, zakurzyłaś, odpocznij troche i leć do domku, albo nie, sama cię odniosę - pszczoła cały czas chodziła jej po ręcę i co najdziwniejsze, nie ukąsiła jej ani razu. Zwykłe/niezwykłe spotkanie.