poniedziałek, 28 lutego 2011

Co za cudowny dzień!

Trzymaliście kciuki za projekt "Działania na rzecz zapobiegania zachorowaniu na raka szyjki macicy i leczenia zmian przedrakowych u kobiet mieszkających na przedmieściach Dakaru" złożony do konkursu "Polska pomoc zagraniczna 2011".

Kochani, trzymaliście skutecznie!!!

Fundacja Kultury Świata (której jestem wyrobnikiem) otrzymała dotację! Projekt który stworzyliśmy wspólnie z przewodniczącą KS i Dr Kocurem został oceniony pozytywnie i od czerwca ruszamy z badaniami przesiewowymi. Wcześniej kupno sprzętu, szkolenia itd. Do konkursu rozstrzyganego przez Departament Rozwojowy MSZ złożono 592 projekty, dofinansowanie otrzymało 114, czyli mniej niż 1 na 5. Ależ jestem szczęśliwa.

A rano biegałam. Sama w to nie wierzę - 72 minuty!!! Ubiegły tydzień miałam mocno treningowy, biegałam z Isabelle pędziwiatrem, robiłam ćwiczenia na stadionie, pojawił się prawdziwy plan - za dwa tygodnie 12km, w czerwcu albo lipcu półmaraton, a w październiku ... maraton!!! Ale jestem za bardzo podekscytowana by o tym pisać.

To niesamowite, ile rak zmienia w moim życiu...

piątek, 25 lutego 2011

Czekam

Nie mogę spać, nie mogę jeść
(mogę biegać więc biegam, nawet więcej niż zwykle, to mi pomaga)
czekam
na wyniki

bynajmniej nie medyczne

zaciśnijcie kciuki w poniedziałek

środa, 23 lutego 2011

Sonda

Pytania postawiłam tendencyjnie. Cha, bo chciałam głównie mieć jako taki ogląd ile osób to czyta, zakładając, że może połowie zachce się kliknąć w kółeczko.

O Senegalu chętnie bym popisała więcej. Ale tutejsza rzeczywistość bywa czasami tak wkurzająca, że wyć się chce. Jak na przykład dzisiaj i wczoraj i przedwczoraj i pewnie jutro - permanentny brak prądu, czym nie chcę już nikogo zanudzać. Najbardziej zezłościł mnie fakt, że mimo spadku spożycia elektryczności o około 2/3 (no bo mamy prąd przez około 8h na dobę), faktura za prąd nie obniżyła się nawet o franka. Myślimy intensywnie o staniu się samowystarczalnymi energetycznie, ale zamontowanie takiego systemu to straszna kasa. Tylko proszę, nie piszcie o energii słonecznej, dobrze?

Gdy prąd się pojawia siadam do kompa, przeglądam szybko maile, poczytam wiadomości, blogi, coś tam mam do ponapisywania i wysłania i ... ręce mi opadają. Jestem tak sfrustrowana, tak spięta przewidywaniem czy zdążę jeszcze na skypie Najstarszą złapać, napisać tekst, przeczytać choć dwa wątki na DSS i poczatować z koleżanką, że nie chce mi się nic pisać. Jak wisząca nad głową siekierka.

Coś jeszcze o Senegalu?
Ambasador Iranu został uznany "persona non grata" i poproszony o opuszczenie Senegalu. Powód - odkryto, że Iran dostarczył rebeliantom z południa (niepodległościowcom, separatystom) broń. Via Nigeria i via Gambia.

wtorek, 22 lutego 2011

Do czego przyda się chustka?

Mnie od ponad tygodnia przydaje się do kataru. Do wielkiego nosa z wielkim katarem; tak wielkim, że największemu wrogowi nie życzę.

Chusteczek, paczek chusteczek i dużych paczek paczek chusteczek zużyłam już tyle, że w geście pojednania z naturą powinnam drzewo zasadzić. Albo i dwa. Albo trzy.

Bawi mnie stan zakatarzenia, bo jakoś wyjątkowo dobrze się czuję. Bez gorączki, bez dreszczy. Tylko katar z kaszlem, no i głos cudownie złamany. Mnie bawi ale męża wkurzało, że mu sen zaburzam, wysłał więc do lekarza. Poleciałam jak na skrzydłach, bo konował generalista (czy jak mu tam po polsku, zapomniałam) przyjmuje w prywatnej klinice onkologicznej. Pomyślałam, że może się gdzie na Kocura natknę i chociaż z daleka popatrzę (bo wiecie, pacjenci, zwłaszcza pacjentki onkologiczne, to się strasznie wieszają na swoich doktorach). Więc poleciałam. Konował stwierdził bronchit i zapisał między innymi ...antybiotyk. Na pytanie czy koniecznie mam brać, powiedział, że jak się pluje na zielono to trzeba. Oj tam zaraz pluje; dwa razy splunęłam. Antybiotyk w kąt rzuciłam. A Kocura i tak nie widziałam.

W ubiegłym tygodniu miałam pobiegać w gronie kajmanów. Przełożyłam na środę. Mam tremę. Pewnie zupełnie niepotrzebnie, bo Isabelle prezeska zna moje nikłe osiągi z biegu w Somone. Mam nadzieję na profesjonalne uwagi co do mojej biegowej sylwetki; lepiej starać się skorygować coś na etapie przedszkola biegowego, niż po pięciu maratonach, które mam zamiar przebiec w najbliższej pięciolatce, chachacha.
A bieganie z katarem miało też swoje dobre strony (Haniu, to były doprawdy trzy drobne przebieżki). Doszłam do wprawy w smarkaniu i pluciu podczas biegu.

niedziela, 20 lutego 2011

Kuchennie

Sonda pokazuje, że ma być jak było dotąd, znaczy czytelnicy nie oczekują zmian co do treści. Czy to znaczy również, że niewiele się po mnie spodziewają?

Raport z biegania
Zaziębiłam się tydzień temu. Ale w planach miałam podbiegi w poniedziałek, nie mogłam sobie odpuścić podbiegania na resztkach krateru wulkanicznego, czyli tej pięknej górki na którą spoglądałam z okien kliniki. Żeby spojrzeć na nią z góry, zagrać na nosie i jeszcze raz z dumą westchnąć - ha gdzie jestem, a gdzie byłam rok temu.
Podbiegi robione z bolącym gardłem, na stokach górki tuż nad oceanem = jeż w gardle następnego dnia. No ale dwa dni później sobie myślę - skoro biegałam w bólem gardła to mogę też spróbować i z katarem. I pobiegałam w środę. Wolne 40 minut. W czwartek poczułam się lepiej, pogratulowałam sobie decyzji i stwierdziłam, ze sobie chyba wszystko ładnie przeinhalowałam. W piątek obudziłam się z bólem w klatce (wtajemniczeni wiedzą, czemu nie piszę w piersiach) i bez głosu, ale całe szczęście bez temperatury. Trzecie bieganie w tym tygodniu musiałam sobie odpuścić.

Raport z kuchni
A tutaj zwycięstwo na całej linii. Podsuwane przez was przepisy zachęciły mnie do poeksperymentowania z jednej strony i do podejścia ze zrozumieniem do zachcianek dzieci - z drugiej. No i stał się cud - taki trochę deus ex machina. Najmłodszy pożyczył z biblioteki ilustrowaną encyklopedię dla dzieci. Średnia przeczytała z wielkim zainteresowaniem stronę poświęconą żywieniu i doznała przemiany - mamo, ja już będę jeść wszystko, wszystko, nawet szpinak; tylko nie owsiankę, ale poza tym wszystko!!!
Proszę... Siła literatury.
Jak dotąd Średnia dotrzymuje słowa. A młodszy ją naśladuje. Hurrrraaaaa

Przegapiłam dzień kota. O naszej piękności pisałam już wcześniej. Nic się w tej materii nie zmieniło, nadal jest piękna, wdzięczna, mądra, wyrozumiała, dumna. Niestety w w pobliżu lodówki traci wiele ze swej dumnej postawy i wyje - otwórz ja, otwórz, proooooooooooooszeeeeeeeeeemiauuuuuuuuuu.



A skoro przy upamiętnianiu jesteśmy - podobno 2011 jest w Polsce obchodzony rokiem Marii Curie. W jakimś starym Niusłiku przeczytałam artykuł o jej życiu. Wspaniała, mądra i piękna kobieta. Chyba większość instytutów radioterapii na świecie nosi jej imię (w każdym razie ten w Dakarze nazywa się Joliot - Curie, dociekliwych zachęcam do zgłębienia powiązań Curie - Joliot).

czwartek, 17 lutego 2011

Mecz

Najmłodszy ogląda mecz. Barcelona - Arsenal. Tatuś nie wrócił jeszcze z modłów, więc dotrzymuję mu towarzystwa. O, youpiii, Barcelona gra dzisiaj w tej koszulce, co mi tato kupił - emocje szybują pod sufit. Zielono - niebieskie zestawienie, brrrrrr.

Oglądamy. Nie powiem, lubię czasami, mecz szybki, ładny. Założyłam okulary, widzę, że współcześni piłkarze dość smukli są.... Kibicujemy Barcelonie, która w pierwszej połowie prowadzi 1:0. Ale gdy się zorientowałam, ze Arsenal ma polskiego bramkarza, zmieniałam faworyta. Najmłodszy nie rozumie - przecież Barcelona ma najlepszy zespół na świecie, a Messi, ten którego mam koszulkę z nr 10 to najlepszy gracz; zobacz, zobacz!!! OOO!!! widziałaś tę okazję??? No i tak udaję, że wszystko widzę i wszystko wiem.

Niestety. W drugiej połowie, po kolejnym pytaniu typu - kto jest wg ciebie najlepszym obrońcą hiszpańskim, bo ja uważam, że Piol - nie potrafiłam mu nic odpowiedzieć, zadzwonił do tatusia i dalej już tylko jemu relacjonował.

Arsenal najpierw wyrównał, a później wygrał 2:1.
Chociaż tyle mojego.

środa, 16 lutego 2011

Z Kaddafim bedzie trudniej. Ale moze im sie uda.

wtorek, 15 lutego 2011

Wieczorowo poro

Ogladalam dzisiaj z dzieciakami Ekspertow NY. Srednia uwielbia, mi telewizja wisi i powiewa, ale ogladam z nimi, zeby kontrolowac. Zwykle przed telewizorem wykazuje oznaki lekkiego zdenerwowania - cisplatyna uszkodzila mi nieco sluch i miewam klopoty ze zrozumieniem niewyraznej mowy przez telefon lub wlasnie glosu z telewizora. Ale tym razem zastrzyglam ochoczo uszkami i wszystko zrozumialam, bo dzisiejsze morderstwo zostalo popelnione podczas... maratonu w Nowym Yorku. Morderczyni podala biegaczowi trucizne na punkcie nawadniania. Straszne, nie uwazacie? Czy teraz w kazdym wolontariuszu bedziecie widziec potencjalnego morderce?

Hm, maraton w Nowym Yorku....

Najmlodszy wlamal sie na konto Sredniej w Moje Bimbo. I pogral sobie z dwie godzinki na jej konto. Srednia przychodzi ze szkoly i w krzyk - Caly tydzien Moja Bimbo oszczedzala, zeby w week end isc do spa, a Ty jakies glupie zdjecia kupiles, w tym sezonie niemodne! I za chwile dalszy lament - aaaa i kupowales jej pizze i ciasteczka, zobacz jaka teraz jest przez Ciebie grubaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Walentynki srynki

Jak w tytule, swieto nie bardzo nas obchodzi. Jak tutaj po tylu latach okazywac sobie uczucie na zawolanie? A jesli akurat jestem nie w sosie?  No i w tym roku Walentynki przypadaja na muzulmanskie swieto Gamou (urodziny Mohameta), wiec Slubny pojechal do Tivavuone, gdzie jest siedziba bractwa Mouridow i dokad nalezy odbyc pielgrzymke. Zaopatrzylam go w liste z intencjami za ktore ma sie pomodlic :D

O ile my stare konie mozemy sobie takie "swieta" odpuscic, to jednak dzieciaki napompowane marketingowymi haslami chcialy jakos wyrazic swoje uczucia. Upieklam z Najmlodszym kruche ciasteczka, przy czym on uparcie wycinal serduszka, ja samochody. Zaniosl te swoje cuda do szkoly, nie wiem, kogo obdzielil, pretendentek pewnie wiele. Chlopczyk bardzo lubi dziewczece towarzystwo, wychowany z dwoma starszymi siostrami nie wstydzi sie bawic z dziewczynkami i jest dosc wyrozumialy dla ich... piskow.

W ubieglym tygodniu jego szkola zorganizowala wyscigi na stadionie. Najmlodszy zachecany przeze mnie caly miesiac dzielnie cwiczyl. Wyscig polegal na tym, ze podczas 15 min trzeba bylo przebiec jak najwiecej okrazen stadionu. Po kazdym okrazeniu dzieciaki otrzymywaly bransoletke, zwyciezala klasa, ktorej dzieci nazbieraly ich najwiecej. Wielkie bylo rozczarowanie Synka, gdy on nazbieral tylko 5, a koledzy po 9. Nie pomogly moje tlumaczenia, ze caly czas patrzylam i za zadne dziecko go nie wyprzedzilo - szedl leb w leb z corka kolezanki maratonki (ech te smaczki biegowe) i ze zadne dziecko, ba dorosly nie jest w stanie przebiec w 15 minut 9 okrazen. Koledzy po prostu oszukiwali biorac po kazdym okrazeniu po dwie bransoletki.
Na pocieszenie i w nagrode za zwyciestwo poszlismy na karuzele. Trzy rundki w zdezajacych sie samochodach, to zawsze poprawia humor osmiolatkom. A jesli do tego mozna gonic i zdezac sie z trzema slicznymi dziewczynkami - pelna szczescia.


teraz kibicujemy innej klasie, emocje nie pozwalaja usiedziec w miejscu


Mariocha podsunela mi pomysl na swietowanie. Zrobilismy sobie wieczor szczerosci i milosci - liste z punktami - kocham moja mame, bo...; moj synek jest wspanialy gdy...; Srednia jest najlepsza w ...
Oczy mi zwilgotnialy. Milosc jest jednak slepa - nie posiadam nawet 1/4 zalet, ktore mi dzieci przypisuja.

niedziela, 13 lutego 2011

Udalo sie

Wroga armia zostala dzisiaj obezwladniona.
Zgodnie z sugestia w kotlecie mielonym umiescilam warzywa w proporcji 1:1. Mialy byc zmielone dokladnie i sprytnie udajace miesko, ale prad uciekl. Rozciapalam je krychaczem do ziemniakow i z westchnieniem - nie zjedza, tu widac pomarnaczowa marchewke, tu biala kapustke i tutaj wystaje por - ukleilam spore i plaskie kotlety zmielone.

Wielkie bylo moje zdziwienie, gdy wroga armia wchlonela po dwa na obiad i po jednym na kolacje. Mama - tu cos w srodku jest i ja to widze - poinformowala Srednia. Zmellam w ustach przeklenstwo. Oj tam oj tam, niedobre? - zapytalam. Nie, inne - odpowiedziala zamyslona. Proszsz - to sie nazywa tolerancja.
Uklony dla Kot

Swoja droga - smaczne. Nie lubie kotletow mielonych. A te byly lekkie, smaczne. I ladnie kolorowe.
Ukladam w glowie juz kolejne bitwy

Idzie ku lepszemu

Nie, zeby wczesniej bylo strasznie zle. Ale z pewna taka niesmialoscia wyczuwam jakby...stabilizacje na wiekszosci frontow zyciowych.

W ubieglym tygodniu po raz pierwszy nie chcialo mi sie biegac. Wczesniej bylo tak, ze prawie zawsze mi sie chcialo i czulam mile podniecenie na mysl, ze jutro, za godzine, za chwile pobiegne. Zdazalo sie, ze nie moglam, bo bolalo i to byly niemile chwile. A w ubiegly poniedzialek po raz pierwszy zwyczajnie mialam lenia. Odpuscilam wiec sobie poranne bieganie i... caly dzien mnie cos uwieralo. A gdy poczytalam posty Hankiskakanki, ktora w warunkach polarnych brrrrrrrrr sumiennie wypelnia plan treningowy, po prostu wstyd mi sie zrobilo i poszlam pobiegac wieczorem.

W srode biegalam z bolacymi i krwawiacymi dziaslami powodem brutalnego odkamieniania zebisk. W swoim zyciu zwiedzilam wiele gabinetow dentystycznych (najlepszy i najtanszy jest w krainie goniacych Burkow, czyli w Szamotulach), ale pierwszy raz zdazylo mi sie tak cierpiec podczas tego zabiegu. Normalnie mialam wrazenie ze mi tym wibrujacym gownianym czyms jezdzi po dziaslach a nie po zebach. I gdy tak sobie o tym wszystkim rozmyslalam, ani sie spotrzeglam przebieglam wyznaczony dystans. Wniosek - dobrze podczas biegania nie nudzic sie.

Kolejne bieganie w sobote i wczesniej w tygodniu dwa razy cwiczenia wzmacniajace. Nadal nie sprawdzam dokladnie czasow ani dystansow, biegam na oko, ale widze, ze jest coraz lepiej i latwiej. Zatem wspinam sie na kolejny szczebelek biegowego przedszkola - zaczynam podbiegi (poniedzialek) i interwaly (sroda), a na sobote umowilam sie z prawdziwymi biegaczami - uch, mam treme.

Od czasu leczenia jestem na wspomaganiu hormonalnym.pomaga na wszystko, niestety na cere zdecydowanie mi szkodzi. Za rada bardzo madrej kobiety zdecydowalam sie zmienic Estreve na Estrodose; sklad taki sam (estradiol), tylko producent inny. Nie powiem, zeby jakies cuda sie dzialy, ale lojotok sie uspokoil i mam teraz cere, ktora kosmetyczka piczka (nie cierpie tych bab) nazwalaby "trudna", lecz juz nie tragiczna. Wyraznie poznikaly grudnki i przebarwienia u nasady wlosow na szyi. Bardzo mnie to cieszy. Niby nic ale...

Dzis niedziela. Srednia uswiecila dzien swiety. Moje spostrzezenia z miejsca swietego - z wielka przyjemnoscia konstatuje, ze lud bardzo dobrze zaakceptowal szafarki - siostry zakonne wreczajace komunie. Chociaz denerwuje mnie, ze ministrantki nadal ida w szeregu za chlopcami.
Prawda, ze idzie ku lepszemu?

sobota, 12 lutego 2011

Absurdy statusu "po"

Przegapiłam rocznicę zakończenia leczenia i otrzymania wyniku histopatologicznego. Przegapiłam też 3 lutego - rok temu po zakończeniu leczenia trafiłam do szpitala i wydawało się, że zaczęłam umierać; bez powodu i bez sensu - powód nigdy nie został znaleziony. Przegapiłam i bardzo dobrze. To dowód na kolejny przełom.

Z medycznego punktu widzenia, być uleczonym z raka to znaczy znaleźć się w takim punkcie, w którym ryzyko zachorowania na raka jest takie samo jak osoby, która nigdy (jeszcze) na niego nie chorowała. Perspektywa dla "przetrwalników" niezbyt miła, bo oznacza, że taki stan - nazwijmy go "ryzyko = prawie 0" - właściwie nigdy nie będzie miał miejsca, nawet jeśli zgodnie ze standardami onkologicznymi, od uzyskania całkowitej remisji minie 5 lat (jak w przypadku RSM). Bo statystycznie człowiek onkologiczny wyzdrowiały (?) ma jednak większą "szansę" na wznowę, niż zdrowy na zachorowanie na raka. (nie wiem, czy nadążacie z mną...)

Z powodu rzeczywistego, czy wyimaginowanego ryzyka wznowy, pacjent uznany za zdrowego zawsze już będzie podejrzliwym okiem patrzył na "swojego raka". Ja też tak robię i pewnie robić będę. Jednak od kilku tygodni coraz śmielej wierzę, że choroba nie wróci. Czy uwierzę kiedyś, że nie wróci nigdy? Nie, bo zgodnie z drugim akapitem - jest to niemożliwe. Nasuwa sie kolejne pytanie - czy w obliczu tego absurdu mozna zatem normalnie zyc i funkcjonowac. Odpowiadam - mozna, wlasnie doswiadczam takiego stanu - pogodzenia i wygaszania strachu.

czwartek, 10 lutego 2011

Zima

więc zimno jak licho. Każdy zakłada na siebie co ma. Najczęściej jakieś paskudne tureckie sweterki albo dziwne poncza. Tak, moda zimowa tu nie dociera, po prostu nosi się co tam każdy znajdzie w szafie, byle trochę ciepła dało.

Na wczorajszym bieganiu zauważyłam panią biegającą w ...rękawiczkach. Musiałam się zatrzymać, bo się krztusiłam od śmiechu. 17°C

niedziela, 6 lutego 2011

Bal niedzielny

Dzisiaj świętowaliśmy. Bo niedziela, bo Joaśka, bo według doniesień z Polski Najstarsza nauczyła się jeździć na snowboardzie. Bo wesoło nam było.

Średnia obiecała katechetce, że będzie w 2011 sumiennie msze niedzielne uświęcać swą obecnością ;) więc rankiem zawiozłam ją do kościoła. Słuchałyśmy po drodze tego. Cudo. Uwielbiam. Bawmy się razem.




W kościele wysłuchałyśmy ... ogłoszeń duszpasterskich, bo godziny nam się pokręciły. Katolików mało, msze nie co godzinę jak w Polsce, więc na tym skończyło się świętowanie niedzieli "bo pożemu".

Dzieciaki szybko obsmyczyły swoje lekcje i dalej mogły się poświęcać dużo ciekawszym zajęciom, typu składanie skorpiona 


i niańczenie Kici

Po obiedzie zwiedziliśmy bardzo ciekawą wystawę multimedialną Centre de Musiques Noires , pozostałość po Festival Mondial des Arts Negres.http://blackworldfestival.com/wp/accueil/  Arcyciekawa i godna polecenia, gdybyście przypadkiem zawitali w te strony.


Powyżej dzieciaki przy "słupie muzycznym" Miriam Makeby czyli Mamma Africa (a może to był Michael Jackson, nie pamiętam już)



Makeba miała szesnaście lat, gdy doszło do masakry na Placu Soveto. Piękna, wielka wspaniała. Bojowniczka, zaangażowana, bezkompromisowa.


Obok Luis Armstrong, którego uwielbiam, lecz obiektywnie przyznać muszę, że to zupełnie inny klimat - zarzucano mu właśnie brak zaangażowania i powielanie wizerunku jowialnego Czarnego - przewracającego oczyskami i szczerzącego zęby w wielkim uśmiechu.


Koniecznie muszę tam wrócić. Bez dzieciorów. Dwie godziny to stanowczo za mało. To wystawa na której można siedzieć dwa dni. A jeśli chodzi o bieganie, owszem. biegałam w ubiegłym tygodniu zgodnie z planem. W poniedziałek i środę po pół godziny + siłka, w sobotę 40 minut. I tyle.

sobota, 5 lutego 2011

Głupole oj głupole

wiedzialam, ze taka chwila nadejdzie
ze jakiś debil wejdzie na moj blog i kretynskie komentarze zacznie zostawiac
podpisujac sie co chwile inaczej

obstawiałam ex

ale teraz myśle, ze to moze kolejna wielka ściema Czarodziejki Oli 

A nawet jeśli to nie ona, poczytajcie, jakie głupoty ludziom do głowy przychodzą.

piątek, 4 lutego 2011

I jeszcze o kocie

Gdy patrzę na tę pięknotę, z jakim oddaniem i pietyzmem czyści języczkiem swój koniuszek ogonka, to w kompleks wpadam, że dzisiaj znów nie wyczesałam dokładnie kudłów, tylko kilka razy szczotką i gumką w koński ogon ściągnęłam. O nie zrobionych skórkach przy paznokciach nie wspominając...

środa, 2 lutego 2011

Smutne

Rujki ciąg dalszy.

Patrzę, na tą moją oszalałą koteczkę i tak mi jej żal.
Że se jednak nie pobzyka.....

wtorek, 1 lutego 2011

Motywacja

Mamy od dwóch dni prąd. W miarę regularnie.

Na moje oko, ci na górze za wszelką cenę będą teraz unikać gniewu ludu, stąd ten prąd. Żeby się rzeczywiście jakaś wiosna ludów nie zrobiła, jak obecnie w Magrebie i krajach arabskich.

A niech pogonią kota despotycznym przywódcom.

Chle chle. tak się rechodzę, czytając polskie komentarze. Bo jakoś w Bolandzie trudno dziennikarzynom rozgryźć, o co się tam rozchodzi. Muzułmanie i demokracji chcą? Nieeeeeeeee, to MUSI być coś innego. Na pewno rewolucja islamska. Ratujsiektomoze.

I szaro i kolorowo

Kociczka dostała rujkę. Pierwszą. I ostatnią, w przyszłym tygodniu jadę ją ciachnąć. A póki co zachowuje się jak, jak, jak nie wiem co. Hormony nią rzucają, próbuje uciec do kocich narzeczonych i drapie moskitiery. Nic z tego, mocne są, druciane.











Ubiegły tydzień był strasznie rozmemłany. Problemy żołądkowe przytrzymały mnie w łóżku do środy i okazały się być amebą. Wczoraj wynik badania (nie chcecie wiedzieć badania czego, w każdym razie praca w labo nie zawsze jest czysta, a już na pewno nie pachnąca) potwierdził. Teraz już pewnie ameba spędzona - metronidazol i antybiotyk podaje się na amebę, gdyby ktoś z Was się wybierał w tropiki. W sumie nic wielkiego, ale za słaba byłam, by biegać lub się gimnastykować. Siedziałam więc w domu, a frustracja i omarudzenie narastały coraz silniej. Inna wieść fizjologiczna, tym razem dobra, raczej dobra, to, że moje bóle miednicowe zdaniem kolegi Kocura, reumatologa, to raczej artroza. W pewnym wieku połowa ludzkości ją ma, problem w tym, że do pewnego wieku mi jeszcze daleko. O tyle nie fajnie, że się cholerstwo szybko rozwinęło, prawdopodobnie po naświetlaniach kobaltem. Leczy się tylko ból, ulgę przynosi ciepło i ćwiczenia. Unikać tycia i... wzmacniać pupę - Haniu, tak jak proponowałaś; kapelusze z głów.

W sobotę pojechaliśmy na rodzinny zjazd do Mbour. Po drodze uchwyciliśmy taki oto przewoźny pierdolnik. Znajdź jeden element nie pasujący (pozornie) do pierdolnika.


Miałam zamiar wreszcie pobiegać w niedzielę, ale sobotnie nocne rozrywki musiałam odespać. Koleżanka zorganizowała wieczór polsko - senegalski, dość wystawny, z kateringiem, kelnerami i didżejem. Były polskie dania prosto z Krakowa, wódeczka (nie tknęłam) rybka Thiof z grilla i wiele innych pyszności. No i muzyka. Wytańczyliśmy się za cały karnawał.

A teraz - uwaga. W Senegalu tańczy się dużo i pięknie. Miejscowe Mballach jest bardzo charakterystyczne i widowiskowe. Senegalczycy lubią swoją tradycje, czyli jedzenie, ubrania, muzykę i taniec. A skoro wieczór polsko - senegalski, tańczyliśmy raz przy senegalskiej salsie, mballach, coupe - decale (to z WKS), a raz przy.... no właśnie - "Prawe do lewego" Kaya i Bregovich - klimaty typowo bałkańskie. Ale się uśmiałam. Senegalska część gości, łącznie z bardzo ważną (ale i bardzo piękną) panią minister stanu, skrupulatnie próbowała podchwycić każdy nasz ruch. A tu kawałek krakowiaczka, dalej pijane podskoki, coś podobne do kankakana. Będą się chwalić potem, ze tańczyli po polsku. Cudnie było.

Biegałam dopiero wczoraj. Nie mam nic do sprawozdania. Uczciwe pięć kilometrów. I to wszystko.